Od lat słysząc Black Friday miałam ochotę zakopać się głęboko pod kołdrą i obudzić przynajmniej w kolejną sobotę. I absolutnie nie neguję kupna w ten dzień nowego ekspresu do kawy, jeśli akurat stary właśnie odmówił nam posłuszeństwa. Nie mam również na względzie tych jedynych kolczyków, o których marzyliśmy od dawna i dopiero teraz możemy sobie na nie pozwolić. Mam jedynie na myśli sto potrzeb, które świat próbuje nam wmówić, a których sami tak szybko byśmy nie wymyślili. Te stosy zakupionych pod wpływem chwili przedmiotów, a potem zwrotów, które już widzę oczami wyobraźni. Niestety to co aktualnie się dzieje przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Już nie wystarczy ten jeden dzień drastycznych przecen w roku, teraz musi być tydzień, a nawet czarniutki jak smoła miesiąc. Czy już się starzeję? być może. Jednak z kolejnym mijającym rokiem uzmysławiam sobie jak mało rzeczy potrzebnych jest nam do szczęścia. Co więcej, jak bardzo te kupione nowości tego szczęścia nam nie gwarantują. Prawdą jest, że gdy świat w szalonym tempie przyspiesza, ja świadomie zwalniam. Sto razy myślę zanim nabędę kolejny jakże potrzebny mi gadżet, zastanawiam się gdzie go postawię, z czym połączę. Tak robię z domowymi bibelotami, ale też ubraniami.
Te bombardujące w mailach promocje powodują nierozważne decyzje i po co..? Dziś wszyscy żyjemy w nadmiarze. Za dużo pracujemy, za dużo kupujemy, jednak cieszymy się wszystkim zbyt krótko. Już nie spoglądamy sto razy na nowo nabyty koc, czy zachwycający nas przed zakupem wazon. Nabywamy zapominamy i znów nabywamy, bo zmienia się moda i trendy. Jak temu zapobiec? Planujmy, najlepiej z wyprzedzeniem. Ustalajmy realne budżety, krytycznie podchodźmy do ofert. A wtedy żadne obniżki, rabaty i super okazje zwyczajnie nie namieszają nam w głowie!











